Pod wieloma względami ten rok był dla mnie absolutnie wyjątkowy i rekordowy. Pod jednym, pozasportowym, wyjątkowo tragiczny. O wszystkim tym postarałem się zwarcie wspomnieć w podsumowaniu 2019 roku.

Standardowo na pierwszy ogień idzie rachunek sumienia, czyli co udało się zrealizować z planów i postanowień, założonych w poprzednim podsumowaniu.

Cele na 2019 rok były następujące:
- Poprawić życiówkę na dystansie 10 km – ZALICZONE
W końcu! W zeszłym roku ten punkt trafił na listę największych porażek. Kilka razy było blisko, ale za każdym razem brakowało sekund. Aż do startu w Bydgoszczy, gdzie udało się złamać kolejną barierę i mój aktualny PB na dyszkę wynosi 40:54 min. - Zaliczyć pozaeuropejski trip run&travel – ZALICZONE
Podróżujemy sporo (choć Ola sądzi coś zupełnie innego) i za każdym razem staramy się, aby gdzieś przy okazji wystartować. Tym razem udało się zaliczyć start nie byle jaki i nie byle gdzie – Ironman w Nowej Zelandii. - Podkręcić prędkości na rowerze – ZALICZONE
Choć rowerowo ten rok był przeciętny, to jednak przesiadka na czasówkę i dużo trenażera, pozwoliło na podbicie średnich na zawodach o + 1/2 km/h. - Częściej się rollować i rozciągać – NIEZALICZONE
Bywały okresy, gdy rozciąganie wchodziło po 2-3 razy w tygodniu, ale potem następowały momenty ciszy. Tego punktu zaliczyć zatem nie mogę. Może w tym roku 😉 - Zostać Ironmanem – ZALICZONE
Z tej listy liczył się właściwie tylko ten punkt. Całą resztę mogłem śmiało olać, a i tak byłbym więcej niż kontent. Cel zaliczony, do tego w stylu lepszym niż się spodziewałem i w miejscu chyba najlepszym z możliwych.

Oczekiwania vs rzeczywistość – 5:4. Bardzo dobry wynik 😉
Najważniejsze liczby 2019 roku
- 0 – kontuzji. Mimo, że to był najdłuższy i najcięższy sezon, to zdrowie dopisało w pełni.
- 1 – nowy zawodnik w teamie Tri Of Us
- 6 – nowych życiówek. Tu wchodziło praktycznie wszystko. Życiówki na 1/8, 1/4, 1/2 i… pełnym IM. Do tego wspomniane PB na 10 km oraz w półmaratonie.
- 9 pudeł – 6 z nich to dzieło świetnych sztafet w ramach Zgrupka Team. Ale po raz pierwszy 3 razy udało się też wskoczyć na podium indywidualnie.
- 10 – kilogramów różnicy – pomiędzy najniższą wagą w tym roku (maj), a najwyższą (grudzień).
- 18 – startów w zawodach. To dużo mniej niż w zeszłym roku (24), ale za to jakościowo wypadło dużo lepiej.
- 257 tysięcy – spalonych kcal. Gdyby nie totalne wyhamowanie pod koniec roku, to zeszłoroczny wynik (270 tys.) spokojnie by pękł, a o tych 10 kg wagi nie musiałbym wspominać.

Pokonane dystanse:
- Bieganie – 1370 km.
Do rekordu rocznego zabrakło (1531 km) – ponownie przez radykalne wyhamowanie pod koniec roku. Ale na pocieszenie padł rekord miesięczny – 203 km przebiegnięte w lipcu. - Rower – 2307 km.
Ponownie przeciętnie – zwłaszcza, że lwia część z tego przypada na transport do przedszkola i pracy 😉 - Pływanie – 28 km.
xD - Spinning – 743 km
W tym roku dorobiłem się miernika do trenażera, więc zamiast wykręconych godzin, pojawił się też dystans. Całkiem przyzwoity, biorąc pod uwagę dużą sezonowość tego typu ćwiczeń.

Naj tego roku
Najważniejsze wydarzenie – narodziny Julka
Wylot do Nowej Zelandii zakładał dwa główne cele. O tym pierwszym napisałem poniżej. Ten drugi był tajny, ale również bardzo zależało nam na jego realizacji, choć na efekty trzeba było czekać długie 9 miesięcy 😉
Nasze Ironbaby (już całkiem legitne), nie tylko wybrało ciekawy moment na start, ale i na pojawienie się na świecie – 11.11, to w końcu święto narodowe, pełne parad, ale i… imprez biegowych 😀
To wydarzenie diametralnie wpłynie też na kolejne lata, a szczególnie chyba na najbliższy sezon. Rok 2019 z racji ciąży dla Oli oznaczał zero startów i tylko 2 miesiące biegania. Teraz będzie chciała stopniowo wrócić do dawnej dyspozycji. A ja, po tak udanym sezonie zadowolę się bardziej rekreacyjną formą startów 😉

Największy sukces – „You are an Ironman, Artur!”
Inaczej być nie może. Co prawda 4:37 h osiągnięte na 1/2 IM w Bydgoszczy (tak, tak, był krótszy rower ;)), byłoby murowanym kandydatem, ale w obliczu ukończenia pierwszego w życiu Ironmana, pod szyldem tej organizacji i to w tak kultowym miejscu jak nowozelandzkie Taupo, to inaczej być nie może. Cieszy zresztą nie tylko sam fakt ukończenia, ale i czas (11:19h), co biorąc pod uwagę przygotowania i moje predyspozycje, było rezultatem wręcz wymarzonym.
Ale nie będę się tu więcej rozpisywać, bo o wszystkim bardzo obszernie napisałem w tej relacji.

Najgorsze wydarzenie – śmierć Taty
O najgorszym wydarzeniu nie pisałem dotychczas nigdzie. Jednak niewątpliwie mocno wpłynęło na mnie i postrzeganie tego świetnego wydawałoby się roku.
13 października, po 7-letniej walce z chorobą, odszedł mój Tata. Człowiek, bez którego co oczywiste nie było mnie. Nie było by też Tri Of Us, bo to zainspirowany przez niego trafiłem do Poznania, gdzie poznałem Olę. Być może nie byłoby też całego sportu w moim życiu, bo to on od najmłodszych lat posyłał mnie na zajęcia karate, gimnastyki, piłki nożnej, a nawet, w co trudno uwierzyć… pływania 😉
Jego śmierć totalnie wybiła mi z głowy treningi. Do tego doszło zajadanie stresu i rozbicie psychiczne. Wiem jednak, że on na pewno nie chciałby, by tak to wyglądało, bo był moim największym „kibicem”. Dlatego też muszę szybko stanąć na nogi i dalej robić w życiu to, co przynosi radość i satysfakcję, a dla niego było powodem do dumy, choć często głęboko skrywanej.
Plany na 2020 rok
Żeby było z czego się rozliczyć i mieć dodatkową motywację na ten sezon, to pięć celów na ten rok wygląda tak:
- Dobić do 50. startów w cyklu Parkrun.
- Przebiec kolejny maraton – najlepiej za granicą.
- Poprawić choć jedną życiówkę.
- Zredukować wagę startową do poziomu max 80 kg.
- Więcej pisać na blogu.

Uda się? Częściowo na pewno, a może po raz kolejny odhaczę 4 z 5 punktów, co będzie oznaczało, że to był dobry rok, czego i Wam życzę, na najbliższe 12 miesięcy.