Relacja z V. edycji Enea Bydgoszcz Triathlon

Triathlon w Bydgoszczy to fenomen. Na 4. dotychczasowe edycje aż 3 razy sięgał po tytuł „imprezy roku”. To średniej wielkości miasto ekspresowo zostawiło w tyle gdyńskie i warszawskie wariacje Ironmana, czy dotychczasowego lidera z Poznania. To do Bydgoszczy od kilku lat zjeżdża się 4 tysiące zawodników, którzy liczą na świetne zawody. Nie inaczej było w tym roku.

My w Triathlonie Bydgoszcz startowaliśmy dotychczas dwukrotnie.

W 2016 roku, czyli w drugiej edycji, zaliczyłem swój trzeci triathlonowy start – i trzecią ćwiartkę zarazem. Pierwszy raz pojechałem na rowerze szosowym. Wcześniej jak na Janusza Triathlonu przystało startowałem na ciężkim trekkingu z błotnikami 😎. W efekcie czas 2:32h i poprawa życiówki aż o 17 minut.

Rok temu w Bydgoszczy pojawiła się Ola, która wraz z Zuzą i Agatą również wystartowały na 1/4 IM, tyle że jako sztafeta. Dziewczyny zaliczyły świetny występ – już na etapie pływackim wyszły na prowadzenie, obronione na rowerze i przypieczętowane szybkim finiszem Oli na mecie. Wygrana!

Zgrupka Team – zwycięska sztafeta damska w 2018 roku

Z Bydgoszczy przywieźliśmy zatem bardzo dobre wspomnienia, nie tylko z powodu dobrych wyników, ale i na prawdę dobrze zorganizowanej imprezy.

Kilka miesięcy później, zanim jeszcze zaczęliśmy układać plany startowe na ten sezon, dość niespodziewanie dostaliśmy zaproszenie od organizatorów na udział w zawodach. Mega miło nas to zaskoczyło, a z takiej opcji nie wypada wręcz nie skorzystać. Startujemy! Pierwotnie Ola miała sprawdzić się na ćwiartce, a Artur, po trzech latach przerwy, miał się zmierzyć z połówką.

Jednocześnie mieliśmy cichą nadzieję, że… Ola nie będzie mogła wystartować. Najważniejszy punkt w kalendarzu na 2019 rok to Ironbaby. Plan udało się zrealizować już w marcu – tuż po tym, jak sam zostałem prawilnym Ironmanem, więc timing nie mógł być lepszy 😉

Dzień przed startem

Do Bydgoszczy ruszamy w sobotę rano – tydzień po udanym starcie w Triathlon Poznań. Wcześnie, ale chcemy zdążyć na start ćwiartki, w którym startuje kilkoro znajomych, a przede wszystkim damska sztafeta Zgrupka Team, która tym razem z Anetą na biegowej zmianie walczyła o powtórkę zeszłorocznego sukcesu.

Na miejsce dotarliśmy w ciekawym momencie – część zawodników już kończyła bieganie, a część jeszcze walczyła z prądem rzeki i marzyła o bojce pod mostem, za którą wszystko się zmieniało 😉

Połowa dystansu pływackiego – 1/4 IM Triathlon Bydgoszcz

Nerwowo sprawdzamy wyniki live, a szczególnie damskich sztafet. I tak – Zuza pierwsza wyszła z wody, a Agata powiększyła przewagę do 3 minut na rowerze! Niestety to nie wystarczyło i Anetę dostrzegliśmy biegnąca za plecami głównych rywalek…

Lecimy zatem na metę. Tam w strefie finishera odnajdujemy dziewczyny i sporo innych znajomych, w tym „instaznajomych” – wszak organizatorzy postarali się, by zjechało się tu ich mnóstwo.

Strefa wyglądała apetycznie i oczami wyobraźni już się w niej widziałem. Najpierw trzeba było jednak wystartować, więc lecimy do nowej Hali Torbyd, gdzie zlokalizowane jest biuro zawodów oraz targi expo. Tam wszystko poszło sprawnie i pakiet był w moich rękach, więc poszliśmy zrobić #carboloading w całkiem imponującej strefie Food Trucków.

Bieg Dzieci

Pakiet trzeba było odebrać także dla Jasia, który po udanym biegu w Poznaniu tak się zajarał tematem, że nie mógł doczekać się kolejnych zawodów. Te odbywały się w sobotę o 17:00 na terenie imprezy. Idealnie. Odebraliśmy pakiet, w którym była fajna koszulka techniczna i numer 40.

2 godziny później odprawa techniczna. I marsz na start. Jaś biegnie w najmłodszej fali, a na jej czele MKON! Pewnie jeszcze sporo wody w Brdzie upłynie, zanim doceni, że za pacemakera na biegu miał samego Mistrza Świata 😉

fot. MKON we własnej selfiości. My za nim w tle

Po mocnym finiszu udało nam się dogonić stawkę i we trójkę w tym samym momencie… stanąć przed wstęgą z napisem META 😀 Dzieci nie miały pojęcia co z tajemniczym kawałkiem materiału zrobić, więc zatrzymywały się przed nim lub go… przeskakiwały. Tych słodkich widoków było zresztą sporo, bo wkrótce do boju ruszyły kolejne roczniki, a łącznie w Bydgoszczy wystartowało aż 400 dzieciaków!

Bieg dzieci – trzecia fala – Bydgoszcz Triathlon

Ola z Jasiem poszła celebrować udany bieg do basenu z kulkami, a ja udałem się po rower, by zaprowadzić go do strefy zmian usytuowanej w Artego Arenie. Na miejscu zauważyłem, że większość zawodników zostawia komplet rzeczy przy rowerach – buty, kaski, żele itp.

Zawsze robiłem check z rana przed startem, ale w sytuacji, gdy na Rybi Rynek, skąd rusza etap pływacki mam 300 metrów i mogę uniknąć prawie 2 km spaceru do strefy zmian i potem drugie tyle na start, to postanowiłem wrócić do hotelu po rzeczy i ponownie zjawić się w strefie zmian, by uszykować całość do boju, a sobie zaoferować tym samym godzinę snu więcej.

Dzień startu

Start zaplanowany jest na 7:02 – zaraz po prosach. Wstaje o 5:30. Próbuję zjeść śniadanie, ale udaje mi się wcisnąć tylko pół bułki z dżemem. O 6:00 przyjmuję kopa od Oli, która zostaje ze śpiącym jeszcze Jasiem w hotelu i kieruję się na Rybi Rynek. Tam jest póki co garstka ludzi, ale plac szybko się zapełnia.

Potruchtałem nieco, odstałem swoje w długiej kolejce do toi toi i trzeba było już się zbroić w piankę. Potem stanie w kolejce do… rozpływania. W wodzie spędziłem może 2 minuty i już wracałem na brzeg, bo w międzyczasie ruszyli prosi, więc przyszła pora na nas. Ustawiłem się w kolejce, która przez dłuższą chwilę zdawał się nie ruszać. Do wody wskakiwaliśmy bowiem pojedynczo co kilka sekund. A że na do startu zgłosiło się niemal 600 osób, to rolling trwaaaał. W końcu po 20 minutach oczekiwania nie było już przede mną nikogo. Usłyszałem gwiazdek i zaczęło się…

Tuż przed startem z Michałem Wierzbickim, który debiutował i zajął 3. msc w kategorii!

Pływanie

Wskok do wody na nogi (za główkę byłaby kara). 20 metrów dalej znajduje się jedyna bojka na trasie. Do pokonania przez prawe ramie, a potem… jak rzeka niesie. A niosła bardzo przyjemnie. W triathlonie zdecydowanie najbardziej odstaję z pływaniem, którego nigdy nie polubiłem, a w tym roku niemal zupełnie odpuściłem treningi. Tu jednak płynęło się szybko i bezboleśnie.

fot. Enea Bydgoszcz Triathlon

W Poznaniu na ćwiartce już po 300 metrach przeszedłem do żabki, a tu nie czułem takiej potrzeby. W wodzie panował bardzo duży komfort, zawodnicy byli rozstrzeleni od siebie, woda bardzo przejrzysta, więc można było robić swoje.

fot. Tym żyje Bydgoszcz

Płynęło mi się tak dobrze, że chyba po raz pierwszy w zawodach cały dystans pokonałem kraulem. A gdy do tego po wyjściu z wody spojrzałem na zegarek i zobaczyłem czas 30:50, to byłem w szoku. To ledwie 10 minut dłużej niż zwykle zajmuje mi pokonanie ćwiartki! Wow! Pięknie się zaczęło.

T1

Skoro tam poszło świetnie, to tu musiałem nawalić i stracić uzyskaną przewagę… Najpierw pianka się zbuntowała. Dobiegam do wolontariuszy z workami i nie mogę jej rozpiąć. Szarpię, wyginam się, pociągam za sznurek, za rzepy. AAAAA! Wolontariuszka patrzy na mnie zniecierpliwiona. Przez myśl przechodzi mi, żeby poprosić ją o pomoc, ale to nieprzepisowe. Walczę dalej i w końcu jest. Ufff. Wygramoliłem się z niej dość nieporadnie i pobiegłem dalej. Kask, buty, chwytam rower i wybiegam z hali.

O tu chowam jeszcze woreczek po izotoniku do kieszeni 😀

Tam kolejna strata czasu – tym razem zaplanowana. Zapomniałem zabrać dzień wcześniej „energetyka” w proszku do bidonu. Przepłynąłem zatem z nim, a potem otworzyłem opakowanie oraz torpedę na lemondcę i wsypuję. Połowa trafia do środka, połowa wszędzie, tylko nie tam. Sytuacji przygląda się sędzia i rozbawiony krzyczy – Pomyliło ci się! Ten proszek to się wciąga, a nie to co ty robisz! No fakt, ten etap to jedna wielka pomyłka i muszę o nim szybko zapomnieć 😉

Rower

Przesiadka na czasówkę wyzwoliła u mnie dodatkowe moce, więc dość śmiało założyłem sobie, że chciałbym pokonać etap rowerowy ze średnią 35 km/h. Jednak zderzenie z podjazdem po skręcie na krajową 5kę, w połączeniu z uderzeniem wiatru szybko sprawiło, że zacząłem wywiewać sobie ten pomysł z głowy.

Grzegorz Waloszczyk/Maratomania.pl

Chwilę wcześniej dość niespodziewanie dostrzegłem Olę z Jasiem. Myślałem, że pojawią się dopiero na 3-4 pętli, ale okrzyk „Powodzenia! My lecimy na śniadanie!” rozwiał wątpliwości. Ja tymczasem przegryzłem żel i próbowałem się rozkręcić, bo początek był toporny.

Ale mógł być dużo gorszy, o czym przekonałem się na 12 kilometrze, gdy jadący 20 metrów przede mną zawodnik nagle na prostej i gładkiej drodze nagle się złożył w pół i z hukiem uderzył o asfalt. Boczny wiatr. Jego uderzenia siały zamęt i małe spustoszenie. Niemal w tym samym miejscu przy drugiej pętli medycy opatrywali kolejnego zawodnika. Najgroźniej robiło się na wysokości lotniska, gdzie nie było naturalnych zapór i wiatr mógł hulać swobodnie. Po przeżyciu dwóch minizawałów w tym miejscu potem już każdorazowo przechodziłem z lemondek na chwyt boczny.

Tymczasem średnia prędkość rosła. Powrót do miasta był z górki, więc wracało się dużo przyjemniej. A końcówka ul. Jana Pawła 2 to już był ogień. Przestawałem kręcić, zwijałem się tylko w aerokulkę, a prędkości i tak wynosiły ponad 60 km/h.

fot.maratomania.pl

Potem wypłaszczenie, chwyt po bidon z izotonikiem i kolejna rundka. Dalej robiło się coraz gęściej, niekiedy trzeba było wyprzedzać na trzeciego. Mimo to, po rozgrzaniu się i wejściu na dobre obroty, kolejne kilometry pokonywało się sprawniej i szybciej niż te pierwsze.

fot.Mariusz Nasieniewski/Maratomania.pl

Na trzeciej i czwartej pętli parokrotnie przetasowałem się z gościem, który miał na plecach wypisane nazwisko ADAM. Co prawda „CZE” znajdujące się poniżej świadczyło, że nie jest to nasz Kacper, ale dla zajęcia czymś mózgu wkręcałem sobie, że jadę z byłym Mistrzem Polski jak równy z równym 😉

Mariusz Nasieniewski/Maratomania.pl

I tak wkręcając sobie bzdury i wykręcając kolejne kilometry minął etap rowerowy. Rzut oka na zegarek – udało się dowieźć założoną średnią – 35,2 km/h, co mega mnie ucieszyło, bo poszło niemal równie dobrze co na ćwiartce tydzień wcześniej. Zmartwiła jednak nieco druga liczba – dystans: 80 km. Aż o 10 km mniej niż powinno.

T2

Druga strefa zmian poszła już bez żadnych wpadek i przebojów. Odetchnąłem z ulgą, że nie złapałem laczka, ani tym bardziej gleby i teraz już raczej nic nie stanie na przeszkodzie, by ukończyć zawody

Grzegorz Waloszczyk/Maratomania.pl

Bieganie

Standardowo wyrwałem zbytnio z kopyta. Nogi nakręcone, kibiców multum, w tym ta dwójka najważniejszych dla mnie. Ola krzyknęła „Jest tata! Świeżo wyglądasz!” Faktycznie, zmęczenia po sobie nie czułem. W efekcie pierwszy kilometr pokonałem w 4:25 min i musiałem nieco zwolnić, by nie przecholować.

Na drugim kilometrze spojrzałem na zegarek, by sprawdzić ile mam czasu do złamania 5h. Gdy wyświetlił mi się czas 2:56h z moich ust wydobyło się niekontrolowane WHAAAAT?! Miałem ponad 2 godziny na pokonanie półmaratonu. W tym momencie celem nie było już 5:00, ani 4:50, ale realne stało się zejście poniżej 4:40. Niebywałe, nawet nie marzyłem o takim czasie przed startem.

Ale spokojnie, jeszcze daleka droga przede mną. Co prawda bieganie uwielbiam i mam je najbardziej wyćwiczone, ale do pokonania jeszcze niemały dystans i jakiś kryzys może namieszać w planach. Postanowiłem zatem pobiec na tempo 4:40 min/km, co powinno zapewnić i komfort i nowo obrany cel – złamanie 4:40 h. Był nawet czas, wy pobawić się z fotografem 😉

Grzegorz Waloszczyk/Maratomania.pl

4 pętle i półmaraton z obkładem. Trochę dużo, ale trasa w Bydgoszczy jest bardzo fajna – płasko, sporo po gruncie, a odcinek przy centrum miasta bardzo urokliwy. Do tego pełen kibiców, głośno dopingujących zawodników. Potem nawrotka na moście i wracamy w stronę zawodów.

Najciekawszy punkt znajdował się jednak w okolicy kładki prowadzącej do Hali Łuczniczka. Co tam się działo! Mnóstwo kibiców z prawej, lewej strony, a nawet z góry, bo dopingowali także z mostu. W tych okolicach dostrzegam znowu moją ekipę. Endorfiny już u mnie kotłowały, więc na widok Jasia strzeliliśmy sobie misiaczka, co sprawnie ustrzeliła Ola na grupowym selfie.

Niewiele dalej mały podbieg, punkt odżywczy i kolejna przeprawa na most. A potem już prosta, choć wyjątkowo pokręcona do mety. Tam przybijam pionę z pozytywnie nakręconym konferansjerem, który robił świetną atmosferę – i tak przez kilka długich godzin!

Drugie kółko, kolejne piony z kibicami i resztą Tri Of Us. Przy wodopoju pęka 7-kilometr. Jedna trzecia za mną. Póki co wszystko zgodnie z planem. Na co drugim punkcie chwytam po żel. Głodu co prawda nie czuję, ale boje się odcięcia w końcówce, więc zapobiegawczo zastrzyk kcal nie zaszkodzi.

Kolejne kilometry przebiegają jak w piosence Brodki – tuż za rzeką drugi, trzeci most. W sumie jak tak policzyłem, to te mosty mijało się łącznie 16 razy! 😮 Przy jednym z nich dostrzegam ponownie Jasia, który wybiega już na trasę i chwyta mnie za rękę – umówiliśmy się, że razem wbiegniemy na metę. Jeszcze nie teraz ale już prawie!

W końcu to ostatnie kółko. Na zegarek już nie patrzę, bo kolejne kilometry udaje się pokonywać w założonym czasie, więc wiem, że jest dobrze. Dopada mnie już nieco zmęczenie, w połączeniu z rozluźnieniem, przez co końcówka jest może zbyt spokojna, ale z drugiej strony…

Przy wyjściu z wody mijam pływaków – 1/8 IM zaczęła wychodzić z wody. Ja tymczasem skręcam już na linię mety. Tam czeka Jasiu. Tym razem to ja go chwytam za rękę, zwalniam i spokojnie wbiegamy razem, pokonując opór szarfy, co ewidentnie rozbawiło wolontariuszkę 😀

Czas, jak widać na zdjęciu. Absolutnie niezakładany.

Nawet uwzględniając te +10 km więcej na rowerze i odejmując nadmiarowe 5 minut za 22,1 km „półmaratonu”, to i tak udałoby się złamać te cholerne 5 godzin. Satysfakcja poziom max.

Plusy dodatnie

  • Organizacja – wielka impreza, ale bardzo dobrze zorganizowana. Widać, że prace nad nią trwają niemal cały rok i zawodnicy mogą liczyć na wysoki poziom zawodów.
  • Kibice – dzięki, dawaliście czadu i dodawaliście skrzydeł!
  • Komunikacja – ta impreza żyje, a uczestnicy wraz z nią. Mnóstwo konkursów, zagajek, rozpoznanie trasy, fajnie prowadzone sociale, najważniejsze info i bogaty follow up po zawodach. Nikt tego nie robi tak dobrze jak Bydgoszcz Triathlon.
  • Strefa finishera – na bogato. Były leżaki, masaże, ciasta, kawa, owoce i pyszne lody. 4 rodzaje piw. A do tego wszystko nielimitowane.
  • Etap pływacki – „oszukane pływanie” – taką opinie usłyszałem od kilku osób. No fakt, prąd pomaga, ale dystans był dobrze zmierzony, woda czyściutka, a wodorosty ubarwiały całą zabawę 😉 Nigdy nie płynęło mi się (tak) dobrze!
  • Atrakcje dodatkowe – duża strefa food trucków, atrakcje dla dzieci, serwis rowerowy. Było co robić w tzw. wolnym czasie.
  • Logistyka – zawody w centrum dużego miasta, a mimo to zgrabnie rozmieszczone, z przyjazną infrastrukturą – i dla kibiców i dla zawodników.

Plusy ni to dodatnie, ni to ujemne

  • Brak – po raz pierwszy nie mam co tu wpisać.

Plusy ujemne

  • Seksizm – no dobra. Oberwało się Poznaniowi za faworyzowanie kobiet, to Bydgoszcz dla równowagi w drugą stronę. Chodzi o sztafety na dystansie 1/4 IM. Męskie – zapraszamy 3 najlepsze na podium. Mixty – to samo. Damskie – tylko najlepszą. Dlaczego?! Damskich załóg było 6, a druga ekipa miała lepszy czas, niż drugi mixt. Gdzie tu logika?
  • Trasa rowerowa – było jak z facetem, który nie spisał się w łóżku – za wąsko i za krótko 😉 Niestety zmiany spowodowane licznymi remontami zaszkodziły etapowi rowerowemu, który przebiegał zupełnie inaczej niż dotychczas.

Podsumowanie

Jubileuszowa 5. edycja Enea Bydgoszcz Triathlon to były bardzo dobrze zorganizowane zawody. Nie zdziwię się, jeśli znowu sięgną po tytuł imprezy roku, bo faktycznie na to zasługują. A z życiówkami, które licznie posypały się na wszystkich dystansach będzie tak, jak mawia redaktor Szaranowicz – za parę miesięcy nikt nie będzie pamiętał o niedociągnięciach, a wynik pójdzie w świat! 😉

My z pewnością chętnie powrócimy do Bydgoszczy – tym razem w powiększonym, czteroosobowym składzie. Już się boimy 😀