Relacja z Wings For Life 2016

Wings For Life to bieg niezwykły. Odwrócona formuła, w której sam wyznaczasz sobie metę. Globalny charakter. Korespondencyjna rywalizacja na całym świecie. Do tego świetna atmosfera, piękna pogoda i szlachetny cel. Chce się biec!

8 maja to z mojego punktu widzenia problematyczna data. Tego dnia zaledwie kilka kilometrów dalej startował bieg Szpot 10 km, w którym dwukrotnie z Olą braliśmy udział i zawsze poprawialiśmy tam życiówkę. Dodatkowo w nieco dalej odległym miejscu miał miejsce Velo Toruń – wyścig kolarski na dystansie 120 km – jedna z najciekawszych opcji dla amatorów dwóch kółek takich jak ja. Jak do tego jeszcze dodamy Duathlon w Czempiniu, który odbył się dzień wcześniej, to mamy prawdziwą klęskę urodzaju. W Czempiniu nie wystartowałem, zbierając siły na WFL i mega żałowałem. Reprezentanci Zgrupka Team dali czadu i zdobyli trzy pudła!

Zgrupka2

Co więcej, 8 maja to dla mnie niepewna data także z innego powodu. Ola miała wstępny termin porodu planowany na 14 maja. Liczyłem się zatem z opcją, że zamiast walczyć ze skurczami na trasie biegu, będę grzecznie siedział w domu i wyczekiwał jej skurczów 😉 Niemniej jednak, gdy w marcu zbliżały się moje 30-te urodziny i byłem podpytywany o sugestie na prezent, to rzuciłem temat – pakiet na Wings For Life. Podszept został wysłuchany i tak oto od ekipy z pracy dostałem co chciałem i to z pięknym „dyplomem” oraz dedykacją. Takie prezenty to ja lubię 🙂

2016-03-18 12.12.56

Relacja z Wings For Life 2016 w Poznaniu

O poprzednich dwóch edycjach i zawartości pakietu startowego pisałem tutaj. W relacji skupię się zatem na przebiegu samych zawodów.

WFL2

Start o 13:00. Jak na zawody rozgrywane w maju – bardzo późno. Ale to oczywiście efekt globalności biegu. W tym samym czasie starują zawodnicy w Santa Clarita w USA (gdzie jest 4:00 rano) czy w Melbourne w Australii (21:00). Korzystam z faktu, że mogę pospać nieco dłużej. Dwuipółtygodniowy Jasiu jest wyrozumiały i w nocy pomarudził tylko 2 razy. Wstaję przed 9 i wyjątkowo mam czas, by iść po świeże bułki – must have przed startem. W połączeniu z dżemem wiśniowym i masłem orzechowym od lat dają mi kopa przed startem.

CAMERA

Nad Maltę jadę rowerem. To najszybszy sposób by się tam dostać, a przy okazji forma rozgrzewki. Na miejscu tłum ludzi, ale szczęśliwie udaje mi się odnaleźć w nim sporo znajomych twarzy. Znajomych zarówno z życia, jak i z serwisów sportowych – np. Monikę Pyrek – Wicemistrzynię Świata i Europy w skoku o tyczce.

Pyrek

Pogoda. Dla jednych idealna – zwłaszcza dla kibiców. Dla biegaczy już nie tak idealna. Osobiście wolę, gdy temperatura ma około 10°C. Ale nie jest źle, a w porównaniu z półmaratonami w Grodzisku Wlkp, gdzie słupek rtęci przebija zwykle 35°C, to jest dość chłodno 😉 Niemniej jednak po raz pierwszy biegnę w okularach przeciwsłonecznych. Dodatkowo smaruję się kremem, bo na słońcu spędzę kilka godzin.

CAMERA

Cel tylko jeden – poprawić się. W zeszłym roku udało mi się dobiec do 30,22 km. Teraz chciałbym dorzucić chociaż 100 metrów, ale wiem, że nie będzie łatwo. Wówczas byłem lepiej przygotowany, dużo więcej biegałem, no i przede wszystkim nie byłem ojcem 🙂

1

Na starcie ustawiam się koło Chrisa (on the move) i wspominamy ubiegłoroczny start, warunki atmosferyczne i rosnącą popularność biegu. W zeszłym roku z Chrisem spotkaliśmy się w powrotnym autobusie. Teraz życzymy sobie powtórki z rozrywki, tylko oby autobus zgarnął nas z dalszego przystanku.

CAMERA

Spiker zagrzewa tłum co rusz ćwicząc na nas meksykańską falę. W końcu wybija godzina 13:00 i ruszamy. Po 100 metrach ostre spowolnienie na górce – tłok był, bo alejki nad jeziorem są dosyć wąskie, a w zawodach pobiegło około 4,5 tysiąca osób. Co rusz mijamy zawodników startujących na wózkach. W końcu to z myślą o nich (i ich rdzeniach kręgowych) zorganizowany jest ten bieg i startujemy głównie dla nich.

CAMERA

Po wybiegnięciu na Al. Baraniaka jest już więcej przestrzeni i można pobiec swobodnie. Tempo jak zawsze nieco szybsze niż zaplanowane – 4:35 min/km. Gdyby udało się je utrzymać, to samochód-meta dopadłby mnie na 38 km. Brałem jednak dużą poprawkę na wysoką temperaturę i długie podbiegi, które zaczną się zaraz za Poznaniem. I słusznie, bo już na 3 km dopada mnie pragnienie. Szybko, biorąc pod uwagę, że tuż przed starem wydoiłem butelkę izotonika. Już wiem, że będzie ciężej niż sądziłem.

Archie

Na 5 km wypatruję „mojej” mini strefy kibica – Ola z Jasiem i Kamila. Gdy kibicowali mi poprzednio podczas Poznań Półmaratonu, to Jasiu był jeszcze w brzuchu Oli. A teraz, trzy tygodnie później jest już na świecie i zalicza właśnie pierwsze kibicowanie w swoim życiu 🙂 Macham do dziewczyn, zbijam z nimi piątki, przy okazji zapominam jak się biega i potykam się o własne nogi. Jednocześnie mocne wrażenie robi na mnie mina Oli. Z jednej strony widzę radość, a z drugiej smutek, że nie może pobiec razem ze mną. Ale już niedługo z pewnością wróci do treningów, a wkrótce i do startów.

CAMERA

Nieco dalej, na 7 km widzę przed sobą charakterystyczną fryzurę – długie, czarne lokowane włosy. To Paweł „Czapi” Czapiewski – halowy mistrz Europy i rekordzista Polski w biegu na 800 metrów. Podbiegam, pytam czy mogę zrobić biegowe selfie? Oczywście! No to pstryk. Dzięki, powodzenia – mówię. Wyślij potem do mnie fotę, jak możesz – odpowiada Czapla. Jasne! 🙂

CAMERA

Ola z Kamilą i Jasiem przemykają na drugą część trasy, w okolice Garbar. Niestety podróż z wózkiem zabiera im więcej czasu i nie przybijamy po raz drugi piątki mocy, bo ja już pognałem dalej. Udało im się jednak spotkać Adama Małysza, który siedząc za kółkiem samochodu-mety, pożerał kolejnych biegaczy.

superboh

Za Rondem Śródka wyprzedzam sympatycznego pieseła Tunię, biegnącego w narodowych barwach. Chwilę później jego właściciel krzyczy nagle „woda, woda!”. OMG, już? Gdzie? Nerwowo rozglądam się za cennym wodopojem. Po paru metrach okazuje się, że wodopój rzeczywiście był – w misce na krawężniku, czekający na dzielnego czworonoga.

CAMERA

Kilka kilometrów dalej wyprzedza mnie zgrabna, opalona biegaczka. Przyglądam się jej z zaciekawieniem i zaraz, zaraz. Czy to?!? Tak! To Joanna Jóźwik, brązowa medalistka ostatnich Mistrzostw Europy na dystansie 800 metrów. Do tego moim zdaniem jedna z najpiękniejszych (zaraz po Oli oczywiście ;)) biegaczek na świecie.

CAMERA

Przez chwilę, niczym licealista na widok fajnej dziewczyny, zastanawiam się czy zagadać i poprosić o kolejne biegowe selfie. A co tam. Raz się biegnie. Reakcja na szczęście pozytywna. Jest kolejna fota. Myślałem, że nasza mistrzyni w tym momencie popruje dalej, a tymczasem rozwija nam się biegowy small talkMiałam robić 10 km, ale stwierdziłam, że pobiegnę 12. Najwyżej trener mnie zabije – dodaje. Wiesz, teraz przyjechałam tylko zrobić rozeznanie, ale za rok… Nie kończy uśmiechając się szeroko. Chwilę później dobiegamy do flagi wyznaczającej 12 km trasy i Asia faktycznie schodzi z trasy. Na odchodne krzyczy „Powodzenia na trasie!”. Powodzenia w Rio! – odpowiadam. Tośmy sobie pogadali jak biegacz z biegaczem 😛

Dalej już niestety nie miałem tyle szczęścia i kolejnych selfie z mistrzami nie udało mi się zrobić. Czekało mnie jeszcze tylko jedno mistrzowskie spotkanie – z Adamem Małyszem. Ale tę wizytę chciałem odłożyć najpóźniej jak się da.

pościg

Od 15 km robiło się już coraz cieplej i bardziej stromo. Odwodnienie dawało o sobie znać coraz mocniej, a 3 kubki wody i izotoników wypijanych na punktach odżywczych wystarczały tylko na chwilę. Po kilkuset metrach znowu suchość w ustach, a do kolejnego wodopoju całe 5 km…

Zerkam na pulsometr. O ile przez pierwsze 20 km udało mi się trzymać zakładane tempo, to później jestem już w stanie biec poniżej 4:50 min/km. Wkrótce nawet złamanie bariery 5 minut okazuje się za trudne. Nadwyżka czasowa się niweluje, a ja nie widzę symptomów, by mogłoby się coś poprawić. Dobiegam do 26 km, który pokrywa się z czarnym punktem. Tuż przed tym znakiem zakończyłem bieg podczas pierwszej edycji. Kompromitacji zatem nie będzie. Teraz tylko czy uda się dobiec do 30 km?

CAMERA

Otuchy dodają mi kibice. Są fantastyczni. Co chwila tworzą się zorganizowane grupki ludzi, którzy klaszczą, krzyczą, dopingują i oczywiście zbijają piony. Gdyby nie oni, to z pewnością wielu z nas zatrzymałoby się dużo wcześniej niż planowało.

CAMERA

Około 28,5 km dojeżdżają do nas pierwsze ekipy, nakazujące zbiegnięcie na prawą stronę jezdni – Pan Adam już się zbliża. Cholera, za wcześnie. Byłem już pewny, że planowanych 30 km nie zrobię. Próbuję mimo to przyśpieszyć, no ale nie da się. Nogi nie chcą już szybciej pracować. Tempo 5:00 to max, jaki jestem w stanie z siebie wycisnąć. Po chwili dojeżdżają do mnie rowery z wolontariuszami, zachęcającymi do uśmiechania się! Pytam w którym samochodzie jest Adam, bo na ogonie mam już dwa Infiniti. W pierwszym. Najgorzej. Kilka chwil później koniec. Meta. Dopadli mnie. Robię pamiątkowe selfie, choć już nie z takim uśmiechem jak rok temu.

CAMERA

Zerkam na aparat. Kurde. Nie widać w ogóle Adama! Trzeba poprawić. Samochód odjechał mi już trochę i jechał bodajże 17 km/h, ale zerwałem się (teraz masz siły nagle???), dogoniłem auto i trzasnąłem zdjęcie temu, który mnie prześladował przez 29,2 km. W sumie i tak go słabo widać 😉

Małysz

Garmin, którego mam od niecałych 2 miesięcy, zanotował nowy rekord dystansu. Najprawdopodobniej pobiję go dopiero 2 października, w ramach startu w maratonie w Lizbonie.

CAMERA

100 metrów dalej ku mojemu sporemu zaskoczeniu na barierce widzę Mateusza – mojego kolegę z liceum, który także zaczął się bawić w bieganie i triathlony. Widok o tyle dziwny, że Mati jest dużo lepszym biegaczem i jeszcze przed startem zapowiadał atak na dystans 42 km. Pocieszam się, że może warunki faktycznie były niesprzyjające i nie tylko nam się nie udało? Po dotarciu na metę (tę właściwą nad Maltą), okazało się, że niemal wszystkim startującym znajomym poszło gorzej niż planowali.

CAMERA

Podsumowując

Celu nie udało się zrealizować. To zawsze nieco boli. Ale w takiej sytuacji trzeba zawsze znaleźć przyczyny niepowodzenia, rozłożyć je na czynniki pierwsze i wyciągnąć wnioski. Ja sobie to tłumaczę tak:

  • nie byłem odpowiednio przygotowany. W związku z narodzinami Jasia treningi zeszły na drugi plan.
  • nie było warunków do bicia rekordów. Za gorąco. Za mało wody. Zbyt silny wiatr.
  • zdecydowanej większości znajomych też nie udało się zrobić zakładanego celu. Z tym, że tam to często kilka, jak nie kilkanaście kilometrów. Na tym tle moje kilkaset metrów do planu nie wygląda źle.
  • Miejsce 3250 na świecie wśród 86296 biegnących na całym świecie też nie brzmi źle. Mieszczę się w czołowych 4%.
  • żeby dobrze biegać, trzeba dużo biegać i długo. W tym roku tylko dwukrotnie przebiegłem dystans ponad 20 km. Chcąc atakować 30 km+, trzeba się lepiej przygotować.

Plusy dodatnie

  • charytatywny charakter biegu – fajnie jest pomagać
  • goniąca meta i formuła zawodów – takie rzeczy, tylko tutaj
  • atmosfera – piknikowa, radosna, bez spiny
  • kibice – wielkie brawa dla nich

Plusy ni to dodatnie, ni to ujemne

  • pogoda – niby piękna, ale jednak życiówki najlepiej bije się przy kilku, a nie dwudziestu kilku stopniach
  • strefy żywieniowe – z jednej strony fajnie zaopatrzone, a z drugiej bardzo krótkie. Był tłok i walka o wodę, a przy takiej pogodzie, to mocno problematyczne

Plusy ujemne

  • autokary zawożące na metę – totalne nieporozumienie w tym roku. Wsiadamy na 30 km, po czym jedziemy na 43 km i przesiadamy się by wrócić do Poznania. Cała podróż ponad godzinę!
  • pakiet startowy – koszulka niby techniczna, ale z techniki to bym jej dał 3-