18 czerwca populacja Lusowa wzrosła niemal dwukrotnie. Tego dnia, w tej niewielkiej miejscowości pod Poznaniem odbywał się Triathlon Lwa. Rankiem zmagali się zawodnicy na dystansie 1/8 IM, a potem ruszyli do boju „ćwiartkowicze” – w tym także sztafety.
W związku z takim harmonogramem, start 1/4 IM był zaplanowany dopiero na godzinę 13:30. Pakiety wydawano do godziny 12:00, więc przed południem zjawiliśmy się w Lusowie – w jednym aucie ja z rowerem, w drugim zespół dopingowy: Ola z Jasiem, Kamilą i wózkiem. Na miejscu obrałem od razu kierunek szkoła podstawowa, gdzie wydawane były pakiety i odbywa się odprawa techniczna. Po drodze spotykam sporo osób ze Zgrupka Team – zarówno startujących jak i kibiców. Jest nawet trener Skiba, który wystartuje w sztafecie w barwach Zgrupki. Szykuje się fajna, towarzyska rywalizacja.
Podchodzę do stolika po pakiet startowy. I tu pierwsze zdziwienie. Dostaję jedynie kopertę z chipem i numerem startowym oraz koszulkę z kwietniowego Biegu Lwa. Coś licho, ale OK. Dopiero potem zorientowałem się, że w pakiecie nie ma czepka! Niedobrze, przecież jest obowiązkowy. W takim wypadku zgłaszam sprawę sędziemu, ale okazuje się, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Uspokaja mnie, że czepki będą jeszcze rozdawane na plaży…
Do strefy zmian wpuszczają nas około 12:30 – zaledwie godzinę przed startem. Szybko rozlokowuje rower, kask, buty i inne sprzęty, żeby podczas T1 i T2 stracić jak najmniej czasu i zmykam w kierunku startu.
Rozglądam się za wspominanymi czepkami. Niestety nie zanosi się, żeby ktoś je rozdawał. Na głowach kilku osób widzę „niezawodowe” przykrycia głowy – faktycznie nie byłem jedyny. Szczęśliwie na dnie plecaka znajduję czepek, który został po ostatnim treningu. Granatowy z zeszłorocznej „połówki” w Poznaniu. Nawet nie będę się szczególnie wyróżniał.
Czas ucieka, więc biorę się za rozgrzewkę. Krótką, bo po chwili zrobiła się już 13:20. Wracam zatem ubrać piankę. W pośpiechu robię dziurę na rękawie. AAAAA! Pięknie. Minuty do startu. O rozpływaniu nie ma już mowy. Lecę choć zanurzyć się w wodzie. Dosłownie po kilku sekundach „pływania” drepczę już na linię startu. Niektórzy ustawiają się jeszcze na brzegu, ale większość kilka metrów dalej – w wodzie.
Pływanie
Ustawiam się po prawej stronie, bo widzę, że wiatr wieje w kierunku zachodnim, więc fale będą lekko znosić na boję. Niektórych zniosło tak mocno, że minęli ją z drugiej strony i… popłynęli dalej. Sędziowie niestety nie reagowali. Przedtem była jednak niezła pralka. Chyba najintensywniejsza, w jakiej brałem udział. W pewnym momencie ktoś elegancko zaplata swój staw łokciowy na mojej szyi i popycha moją głowę pod wodę. Na szczęście skończyło się na lekkim strachu. Płyniemy dalej. Kilka ciosów później i kilkaset ruchów dalej dopływamy do brzegu. Chciałoby się, żeby był koniec etapu pływackiego, ale w Lusowie trasa pływacka na 1/4 składa się z dwóch pętli po 475 metrów. Wybiegamy na brzeg i biegiem wracamy na drugą stronę mola, gdzie był start. I powtórka z rozrywki. Tym razem zatłoczenie już nieco mniejsze. Pechowo jednak biorąc oddech przed pierwszą bojką załapałem się na falę, która postanowiła konkretnie mnie nawodnić. Wypita woda przypominała o sobie w niewybredny sposób nawet na etapie biegowym.
T1
Strefa przejściowa między pływaniem a rowerem, jak na kameralne zawody, była wyjątkowo długa. Do pokonania było około 500 metrów, w tym początek pod dość nieźle nachyloną górkę. Osobiście nie narzekałem, bo zawsze, gdy można nieco pobiec, zyskuję kilka pozycji. Sama strefa nieco ciasna, ale dramatu nie było. Po pozbyciu się gumowego naskórka lecimy na trasę kolarską. Nie wiadomo skąd dobiega uspokajający głos Bogumiła Głuszkowskiego – Macie 45 km żeby się pościgać. Nie musicie tego robić w strefie zmian.
Rower
Trasa rowerowa była monotonna. Do pokonania były aż 4 pętle, przy czym różniły się tym, że jechało się po jednej stronie drogi, a wracało po drugiej 😉 Plus tego rozwiązania był taki, że miało się kontakt wzrokowy z innymi zawodnikami i można było na bieżąco analizować swoją sytuację. Asfalt na większości odcinka elegancki, wzniesienia niewielkie, można się było nieźle rozpędzić. Jedynie beczki 180° mocno nas wyhamowywały, a trzeba było je pokonać aż 8 razy.
Na trasie momentami panował niemały tłok, który w połączeniu z moim gapiostwem kosztował mnie 2 minuty. Na ostatnim okrążeniu zacząłem sobie wizualizować już strefę T2 (schodzisz przed linią, biegniesz, odwieszasz rower, kask cały czas zapięty!), gdy z amoku wybudził mnie ryk silnika. Podnoszę głowę i widzę obok siebie sędziego na motorze z żółtym kartonikiem. Ołłł nooooooł… Faktycznie w tym zamyśleniu zbliżyłem się do kogoś jadącego przede mną i choć na kole mu nie siedziałem, to jechałem jakieś 2 metry za nim, co zasługiwało na karę. Po cichu jeszcze liczyłem, że może to było ostrzeżenie, ale po zawodach okazało się, że jednak nie.
T2
Dobrze zwizualizowana uprzednio strefa zmian przebiegła bardzo sprawnie. Tu dla odmiany etap rowerowy kończył się 10 metrów przed boksami, a bieganie zaczynaliśmy 10 metrów za nimi.
Bieganie
Patrząc na przebieg trasy, to wygląda na najprostszą trasę z możliwych 😉 Jednak w 3D już tak prosto nie było.
Trasa była pofałdowana i w sporej części przebiegała wśród pól, które chętnie dzieliły się ciepłem pozyskanym z prażącego Słońca. Tym razem do pokonania były 2 pętle, ponownie na tej samej długości. Plusy i minusy tego rozwiązania – jak wyżej przy rowerach.
Podrażniony otrzymaną karą i podbudowany dobrym bieganiem w Sierakowie ruszyłem żwawo do boju. Najwyraźniej jednak zbyt żwawo, bo po pokonaniu 2,5 km pojawił się kryzys. Tempo spadło z 4:20 do 4:45 i tak mniej więcej utrzymywało się już do końca etapu. Mimo to, udało mi się zostawić za sobą trochę osób i zyskać nieco pozycji.
Na metę wbiegłem z czasem 2:31:39. Mocno wyczerpany, dyszący i z trudem utrzymujący równowagę. Ten triathlon naprawdę dał w kość.
Podsumowując
Triathlon w Lusowie to zawody, które warto rozważyć w swoim kalendarzu. Co prawda nie obyło się bez niedociągnięć, ale wygląda na to, że organizatorzy odrobią zadanie domowe i przyszłoroczny Triathlon Lwa będzie jeszcze ciekawszy.
Plusy dodatnie
- wolontariusze – dla mnie największy plus i różnica jakościowa. Wolontariusze w punktach żywnościowych czujnie wypatrywali rowerzystów, a dodatkowo biegli w kierunku jazdy, by zgrabnie przekazać bidon czy banana. Klasa światowa.
- masaże – nie dość, że były (co samo w sobie mnie zaskoczyło), to jeszcze każdy miał swój prywatny box.
- pakiet startowy – ci, którzy otrzymali komplet, nie powinny narzekać na zawartość przy tej cenie. Gorzej z tymi, którzy otrzymali tyle co ja 😉
- oryginalny medal
Plusy ni to dodatnie ni to ujemne
- zamieszanie z pakietami startowymi – organizatorzy chcą się jednak zrehabilitować i przesłać brakujące elementy z pakietu startowego. Zobaczymy…
- czystość wody – dramatu nie było, ale szału tym bardziej nie. 10 dni po zawodach w jeziorze pojawiła się tablica „zakaz kąpieli”.
Plusy ujemne
- bardzo krótki okres na wprowadzenie rowerów i rozgrzewkę przed startem.
- niezbyt porywająca trasa kolarska i biegowa