Relacja z IRONMAN 70.3 Gdynia 2016

W tym roku po raz drugi do Polski zawitały zawody z serii Ironman. Możliwość organizacji imprezy pod szyldem tego najbardziej znanego cyklu triathlonowego na świecie, rozpoznawanego nawet przez totalnych nieznawców tematu, zdobyła Gdynia i jak sam się przekonałem – świetnie wykorzystuje szansę zaistnienia na triathlonowej mapie.

Gdy w styczniu planowałem kalendarz startów przyjąłem jedno założenie – w tym roku żadnych połówek IM i maratonów. Co najwyżej ćwiartki i półmaratony. Na dłuższe dystanse nie ma szans się przygotować, bo wiosną zostanę ojcem. Nie minęły jednak 3 miesiące, a moje nazwisko widniało na listach startowych maratonu i półówki… Pakiet na maraton w Lizbonie dostałem od Oli na urodziny. Natomiast wjazdówkę na Ironmana 70.3 wygrałem w konkursie Energia+. W takim wypadku, żal nie skorzystać z okazji. Postanawiamy, że -pojedziemy w trójkę – Ola, Jasiu i ja, a po starcie zostaniemy w Trójmieście kilka dni, na mini wczasach.

IMG_20160806_190714

Cele przed startem obrałem sobie 3:
minimum – 5:40 – żeby choć symbolicznie poprawić wynik z połówki w Poznaniu,
optimum – 5:30 – ponieważ taki był cel ostatnio, ale wziął w łeb przez silny wiatr,
idealium – 5:20 – bo jak kalkulowałem optymistyczne rezultaty, to tyle wychodziło.

Przed zawodami

Do Gdyni docieramy w komplecie sobotę po południu. Szybkie przeorganizowanie i idziemy załatwiać formalności. Strefa expo w wersji na bogato. Od groma różnych stoisk. W połowie biuro organizatora. Choć znowu stawiam się zaledwie pół godziny przed odprawą, to kolejek nie ma żadnych. Dużo stoisk, z podziałem na numery startowe. Wszystko idzie sprawnie i bezproblemowo. Po obklejeniu kasku i roweru kieruję się do strefy zmian. Przestrzeni tu od groma – nie będzie mowy o przepychaniu się i taranowaniu przy wybieganiu. Z trzech stron jesteśmy otoczeni przez morze. Odnajduję swój wieszak, zostawiam rower i lecę na odprawę.

2016-08-06 17

Odprawa była po polsku (następnie po angielsku) co znacznie przyśpieszyło ten proces, który warto odbębnić. Po wysłuchaniu wszystkich informacji i ostrzeżeń od sędziów, poszliśmy na pasta party. Do wyboru 3 rodzaje makaronów, sałatka i ciacho. Zdziwiło mnie, że do picia było wyłącznie piwo. Co prawda bezalkoholowe, ale woda czy izotonik też by się przydały.

2016-08-06 18

Po raz pierwszy to nie pływania się bałem najbardziej, ale etapu rowerowego. Z kilku powodów. Ostatni rok dość solidnie przepracowałem na basenie i jeziorach, dzięki czemu podciągnąłem się z pływaniem. Odbyło się to jednak głównie kosztem roweru. Na długie wyjeżdżenia praktycznie nie miałem czasu, bo w weekendy na ile mogłem odciążałem Olę przy ogarnianiu Młodego. Do tego trasa miała niemal 800 metrów przewyższeń, a podjazdów w tym roku to już w ogóle nie trenowałem. Na domiar złego prognozy zapowiadały silne wiatry. Optymistycznie to nie wyglądało. Ale pozytywne nastawienie jednak mnie nie opuszczało.

Realacja z zawodów Herbalife IRONMAN 70.3 Gdynia 2016

Pływanie

Świetną sprawą dla zawodników była możliwość stanięcia w morzu niemal na wprost bramy startowej i oglądanie z tej perspektywy startu pierwszych fal. Najpierw PRO mężczyzn, potem kobiet, a następnie niebieskich czepków, czyli grupy 18-29. W tej fali najwięksi kozacy ruszyli żwawo biegiem, po paru krokach przeszli do delfina, a następnie do kraula. W ślad za nimi poszły kolejne rzędy. Z tym że tu większość zrobiła kilka długości delfinem, po czym doszli do wniosku, że lepiej będzie te 10 metrów przejść sobie pieszo. Na końcu do wody weszli ci, którzy celebrowali i cieszyli się startem – pozdrawiali z wody zgromadzoną publiczność niczym Obama wysiadający z Air Force One. Chwilę później sam zameldowałem się w okolicy bramy startowej, bowiem o 8:20 ruszała moja fala.

20160807_081136

Ustawiamy się na plaży, ale bez nadmiernego ścisku. Na szczęście czas jest liczony netto, po przekroczeniu bramki, co sprzyja rozsądnemu rozlokowaniu potencjału zawodników. Pierwsze 20 metrów pokonuję biegiem i marszem. Potem w ruch wchodzi kraul i zaczyna się morska pralka. Tryb prania ewidentnie był ustawiony na ekonomiczny, bo nie skończył się po 100 metrach, tylko trwał jeszcze długo dłużej. Pierwsza boja pojawiła się po 1050 metrach. Skręcamy przez lewe ramię i płyniemy wzdłuż wybrzeża. Po chwili znowu zwrot przez sztag i wracamy w kierunku brzegu. Fala wykorzystała okazję i ochoczo wlała mi się do gardła. Solanka, blech. Przechodzę do żabki, żeby wykrztusić cholerstwo i płynę dalej. Kolejna czerwona boja, skręt w prawo i już widać metę pływacką. Do brzegu dobijam po 38 minutach – lepiej niż zakładałem.

20160807_084637

T1

Przejście między etapem pływackim, a rowerowym trwało krótko, ale było dla mnie kumulacją pecha. Już na początku przy wyjściu z wody (trzeba było „wskoczyć” na schodki niczym przy wyjściu na brzeg basenu), ktoś stanął mi na rękę. Ból, rozcięta skóra i krwawienie. Chwilę później chwytam worek z rzeczami na rower, ściągam piankę i łapie mnie mocny skurcz w łydce. A gdy już ogarnąłem się z rowerem i zacząłem pedałować, to po paru metrach wypadł mi bidon z koszyka – efekt gwałtownej próby ominięcia zawodniczki, która źle wskoczyła na rower i przyjęła pozycję horyzontalną.

20160807_085537

Rower

Na imprezach triathlonowych jedno okrążenie na rowerze to rzadkość (nawet na ćwiartkach), a w przypadku 90 km to już prawdziwy rarytas. Ola wykorzystała fakt, że znikam pojeździć na blisko 3h i poszła odwiedzić te słynne gdyńskie knajpki 😉 A my tymczasem pędzimy co sił, by wyjechać z miasta. Chętnych na taki plan było mnóstwo – w okolicach 10 km trasy zagęszczenie było takie, że na jednym pasie jechały 3 kolumny rowerów. Po drodze dość niespodziewanie dla siebie widzę biegnącą parę. Przyglądam się, a to Zosia z Kobiety Biegają, która realizowała właśnie akcję ultraHELp.

20160807_091126

Między 13 a 17 km zaczęło się ostre wdrapywanie pod górę. Pocieszałem się mówiąc sobie – to nie TdF – startujesz z poziomu morza, wracasz na poziom morza, więc bilans wyjdzie na zero. I faktycznie wkrótce sytuacja zaczęła się odwracać. Niektóre zjazdy były tak strome, że udawało się rozbujać rower do ponad 60 km/h – bez pedałowania. Wykorzystałem ten moment do rozciągania łydki, którą chwycił skurcz po pływaniu, bo coraz bardziej zaczynała marudzić. Na niektórych ostrych zakrętach widać poprzewracane pachołki i rozrzucone bidony. Pierwsze 30 km pokonałem w tempie 30 km/h. Liczyłem, że potem będzie lepiej i nie przeliczyłem się. Im bliżej końca etapu, tym średnia rosła, bo było coraz bardziej z górki. Sama Gdynia też powitała nas pięknie pochylonym stokiem. Potem już długa prosta, wiadukt i wracamy na Skwer Kościuszki. Średnią udało się wykręcić na poziomie 32 km/h – jak na takie warunki i dystans, to bardzo zadowalająco.

2016-08-07 06

T2

Linia zejścia z roweru była dosłownie kilka kroków od strefy zmian. Odwieszamy rower i pędzimy po worki z butami. Tam szybki zrzut kasku i okularów, wymiana butów na biegowe i biegniemy w miasto. Spoglądam na zegarek – 3:35h. Tylko katastrofa na bieganiu może sprawić, że nie zrealizuję przynajmniej planu minimum, ale w tym momencie celowałem już w optimum.

Bieganie

Trasa biegowa była bardzo ciekawa. 3 kółka po głównych punktach Gdyni – ul. Świętojańskiej, Skwerze Kościuszki i wzdłuż wybrzeża. W tym jeden długi podbieg, na którym obolała łydka krzyczała, że mnie nienawidzi, ale na szczęście nie odmawiała posłuszeństwa. Potem było już z górki, następnie strefa gastro i trzech nawadniaczy, którzy zraszali nas wodą niczym miejskie trawniki. Bomba. Po drodze mijam kilku biegaczy, którzy chwytają się z grymasem bólu za uda. Widać jak podjazdy dały popalić. Ola z Jasiem w chuście ustawia się kilku punktach trasy, robiąc przy tym pamiątkowe selfie całego TRIofUS.

20160807_122155

Na drugim kółku nawiązałem kontakt wzrokowy z Bartłomiejem Topą, który w żołnierskich słowach motywował: ogień, dupa, dobrze! Faktycznie było dobrze. Tempo cały czas poniżej 5:00 min/km. Nogi bolą, ale kryzysów nie ma. Trzecie kółko było najtrudniejsze, ale wizja zbliżającego się finiszu robiła swoje. Na koniec skręt w prawo i niczym nimfa wyjawia się ona – wymarzona meta na plaży. Szczególnie fajny była ostatnia prosta, podczas której kibice tłukli mocno w otaczające bandy, wyzwalając w zawodnikach dodatkowe pokłady energii, a spikerzy wyczytywali nadbiegające nazwiska. „Artur, uśmiechnij się!” słyszę. Na metę wbiegam uśmiechnięty od ucha do ucha i mega zadowolony.

20160807_133641

Czas końcowy: 5:15:59. O 4 minuty lepiej od wymarzonego rezultatu.

Plusy dodatnie

  • Klimat – morze, kaszubskie lasy, moreny i bieganie po zadbanym mieście. Każdy etap na plus.
  • Dobre oznakowanie i wytyczenie tras – tu po prostu nie było możliwości, by się gdzieś zgubić.
  • Pakiet startowy i koszulka finishera – świetna! Wieczorem mnóstwo osób dumnie chodziło w niej po całej Gdyni.
  • Kibice – byli niemal na całej długości trasy biegowej z motywującymi tablicami. Krzyczeli i gorąco dopingowali. Można było zapomnieć, że ma się za sobą już kilka godzin wysiłku.
  • Szybkie strefy zmian – system workowy zrobił robotę, ale przede wszystkim ilość dobiegów była ograniczona niemal do zera.
  • Znane twarze – te sportowe i te bardziej medialne. Kwiatek do kożucha, ale zawsze fajnie móc się z nimi zmierzyć czy spotkać na trasie.
  • Świetna organizacja – kolejki były jedynie do masaży i… toitoiów 😉 Po pakiet, depozyt, strefy, worki itp. podchodziło się z marszu.
  • Dystanse etapów – aż głupio mi to pisać, bo to teoretycznie absolutny standard, ale w kontekście ostatnich wydarzeń warto podkreślić, że były wymierzone bardzo dokładnie 😉
  • Racebook – konkretny, precyzyjny i w papierowym wydaniu.
  • Wolontariusze – ponoć było ich aż tysiąc. Bardzo pomocni i do tego dobrze poinformowani.
  • Naklejki motywujące na trasie biegowej – co prawda nie tak fajne, jak te przygotowane przez nas, ale podobały mi się. No poza tą „Inni łapią Pokemony, a ty kilometry”. Przecież to świetnie idzie w parze! 😉
  • Tablice informujące o warunkach i zagrożeniach – ciekawe, niespotykane dotychczas rozwiązanie.

    Plusy ni to dodatnie, ni to ujemne

  • Trasa kolarska – plus za jedno 90-kilometrowe kółko oraz malowniczość terenów. Minus za mocne przewężenia.
  • Pogoda – generalnie bardzo na plus – nie padało, optymalna temperatura. Ale wiatr wiał dość solidnie i sprawiał, że trasa rowerowa była jeszcze trudniejsza.
  • Zagęszczenie na trasie pływackiej – pralka na początku to standard, ale w połowie i pod koniec pływania, to już coś nietypowego.

Plusy ujemne

  • Koszt pakietu – szczęśliwie udało mi się go wygrać. W przeciwnym wypadku bym nie wystartował, bo cena jak dla mnie była zaporowa.
  • Strefa gastro – rozczarowała i pasta party i strefa finishera – brakowało konkretnego jedzenia i dobrego piwa. Jedna miska zupy warzywnej po spaleniu kilku tysięcy kcal, to zdecydowanie za mało.
  • Brak żeli na trasie biegowej – albo ich nie dostrzegałem, albo po pierwszym kółku już się skończyły.
  • Afera pinezkowa – w okolicy 80 km trasy kolarskiej, najprawdopodobniej ktoś niezadowolony z faktu, że zablokowano mu drogę dojazdu do najbliższej galerii handlowej, rozsypał pinezki na trasie. Efekt – kilka(naście?) przebitych opon, w tym Macieja Dowbora, który w tym momencie był na prowadzeniu w swojej grupie wiekowej.

Podsumowanie

Jako poznaniak bardzo żałuję, że Ironman nie trafił do naszego miasta, choć dyrektor Poznań Triathlon zawodów zapewniał, że na 95% otrzyma licencję na IM. Kilka dni po tych słowach ta trafiła do Gdyni. I patrząc po poziomie organizacyjnym w Poznaniu i w Gdyni, federacja Ironmana chyba nie pożałowała tej decyzji…

IMG_20160808_142625

Na koniec chciałbym mocno podziękować mojej Oli za doping, ale przede wszystkim za cierpliwość, wyrozumiałość i umożliwienie trenowania, w całej tej sytuacji… Oraz za ograniczenie ilości fochów i suszenia głowy do niezbędnego minimum 😉

20160715_092500

Podziękowania też dla Zgrupka Team, za wspólne treningi, wsparcie i zdrową rywalizację, oraz dla naszego trenera Jarka Skiby, który świetnie przygotował mnie do zawodów i zaplanował strategię na start. Za to, że już dziś, kiedy z trudem pokonuję schody, mówi  mi o treningach pod maraton, na razie nie jestem w stanie podziękować 😛

2016-08-07 07.03.52