To bez wątpienia najbardziej spontaniczny start w moim życiu. Podobnie zresztą jak pierwszy – także w ramach Półmaratonu Legnica. Szkoda jedynie, że organizatorzy również organizują tę imprezę na wielkim spontanie.
9:00 – pobudka.
9:08 – wiadomość od Karoliny – biegniesz w półmaratonie?
9:11 – telefon do Daniela, męża Karoliny – biegniesz? Kupiłeś właśnie pakiet? O której start? Aha, OK.
9:28 – odbieram pakiet startowy na stadionie miejskim
11:00 – start
Decyzja o starcie w legnickim półmaratonie była jak widać wyjątkowo szybka. W planach na ten dzień miałem długie wybieganie – 25 km. W nogach co prawda czuję wczorajszy 13-km trening interwałowy, ale nie jest źle. Będzie woda na trasie, pogoda fajna, znajomi. Biegniemy!

Intro
Legnicki półmaraton to dla nas impreza dość szczególna. To bowiem tu dokładnie 5 lat i 1 dzień temu, w dniu moich imienin, wspólnie z Olą zadebiutowaliśmy na dystansie półmaratonu (i w zasadzie w pierwszej imprezie biegowej). Wówczas także dość spontanicznie się zapisywaliśmy – na chwilę przed zamknięciem biura, ale dzień przed startem 😉

Niestety impreza przespała boom na bieganie. Gdy inne biegi rosły jak grzyby po deszczu, pojawiały się nowe, a frekwencja wystrzeliwała jak forma Stocha na Igrzyska, to w Legnicy na połówce lista startowa była coraz krótsza… Nic dziwnego. Organizacyjnie szału nie było, trasa złożona z aż 3 pętli w zupełności nie zahaczających o miasto.
Przez te 5 lat od startu na pewno coś musiało się zmienić. Przede wszystkim trasa – przez telefon usłyszałem, że pierwsza pętla wybiega na miasto. Ale druga i trzecia już nie. WTF? Podchodzę zatem do mapy wywieszonej w biurze zawodów, by wyjaśnić ten nietypowy plan gry i… wiem jeszcze mniej. Trasa biegu wydrukowana była na 6 (sic!) różnych kartkach. Na żadnej z nich nie było widać trasy w całości, a jedynie fragmenty typu: miasto cz.1, park cz.2, trasa cz. 1+2 miasta. Dramat. Przez dłuższą chwilę jaką tam stałem, a stałem dość długo, bo uwielbiam mapy 😍, przewinęło się kilka osób i nikt niczego nie rozumiał. Wszyscy kwitowali tak – pobiegniemy z tłumem. I to faktycznie była jedyna sensowna strategia.
Wracam do domu. Kawa, bułka z dżemem od mamy, tym razem zaserwowana przez mamę. Idealnie. Ciuchy, sprzęcior, ogarnianie i wracam na stadion – tym razem ten lekkoatletyczny, bo to tam jak zawsze odbędzie się start.
Tłumów nie ma. Akurat trwa rozgrzewka. Odnajduję Daniela, który błyskawicznie namówił mnie na start i Pawła, którego poznałem miesiąc wcześniej na weselu tegoż Daniela. Obgadujemy swoje strategie na bieg i decyduję – pobiegnę z Pawłem 2 kółka, a potem się urwę i przyśpieszę. Wyjdzie z tego fajny negativ split i BNP, żeby nie spalić zmęczonych po wczorajszym treningu nóg. Machamy kończynami we wszelkie strony, trochę skipów, wymachów itp. i idziemy na linię startu.
START!
Poszli. Start na spokojnie. Opuszczamy stadion i alejkami kierujemy się na północ. Po przebiegnięciu 1 km następuje historyczny moment – Półmaraton Legnica wybiega w miasto! Skręcamy w lewo i kierujemy się ulicą 2. Armii WP w stronę starówki. Tę chwilę trzeba uwiecznić!
Po chwili przebiegamy tuż obok mojego 1. Liceum Ogólnokształcącego i kierujemy się w stronę Katedry. Dalej do budynku Sądu i w lewo w stronę parku. I tam kuriozalna sytuacja – przebiegamy przez skrzyżowanie i biegniemy w metrowej luce pomiędzy chodnikiem, a samochodami czekającymi na światłach! Nie wiadomo nawet, czy to my źle biegniemy, czy samochody wjechały tam gdzie nie powinny. Na skrzyżowaniu stoi jeden policjant, a wolontariuszy czy jakichkolwiek oznaczeń brak. Absurd, jakiego jeszcze w życiu nie przeżyłem, ani nie przebiegłem 😉
Po przebiegnięciu kolejnych 2 kilometrów wracamy do parku. Potem jeszcze krótka agrafka na nowo wybudowanym moście i odcinek miejski przechodzi do historii. Może to i lepiej, bo przy takiej organizacji ruchu i zabezpieczeniu trasy, to lepiej biegać w parku. Tu co najwyżej można się potknąć o własne nogi.
Biegniemy dalej. Przebiegamy stadion po raz drugi i kolejna pętla – tym razem w całości parkowa. Czas szybko płynie, bo tętno dość spokojne (155-160), więc cały czas sobie dyskutujemy z Pawłem. Na 8 km wpadamy na promenadę biegnącą wzdłuż rzeki. Po drugiej stronie widzę mój dom rodzinny, a chwilę później dostrzegam mamę z Jasiem. Idą kibicować. Przyśpieszam kroku, żeby ich dopaść na skrzyżowaniu tras. Wymieniamy uśmiechy i lecę dalej z dodatkowym zastrzykiem energii i motywacji.
Lewo, prawo, na most, agrafka, lewo, pod most, lewo – mam wrażenie, że cały czas gdzieś skręcamy. To zdecydowanie nie jest trasa na życiówki, ale jak na mój dzisiejszy plan, to opcja znakomita. Słońce zresztą też przygrzewa coraz bardziej, utrudniając wyciśnięcie z siebie maxa, ale na treningowy bieg warunki świetne. Druga pętla zlatuje jeszcze szybciej niż pierwsza, bo tempo nieco podkręciliśmy do około 4:55 min/km. W tym momencie zgodnie z planem urywam się Pawłowi i przyśpieszam, by ostatnie kółko pobiec najmocniej.
Plus takiego rozwiązania jest taki, że cały czas się wyprzedza. Na ostatnich 7 kilometrach nie wyprzedził mnie bodajże nikt. Dzięki temu, mimo zmęczenia i rosnącego tętna (tu już biegłem głównie w beztlenie), psychika nie pozwala zwolnić. Mijam mamę z Jasiem po raz trzeci. On zawsze ma radochę z tego kibicowania, a pogoda jest idealna – temperatura dobiła już do 20 stopni. Woda do gardła, izo i kolejna woda na głowę. Ostatni żel i powoli witam się z metą. Próbuję trzymać tempo 4:30 min/km, ale po każdym zakręcie zauważalnie spada. Choć przez tę ilość także GPS szalał – na mecie wyszło mi zaledwie 20,8 km. Zwykle na półmaratonie notuję dystans 21,3-21,5 km, bo nie biegnie się idealną nitką. Tu GPS zgubił zatem sporo, bo zakładam, że trasa była jednak dobrze odmierzona.
Ostatnia prosta aleją parkową, piony z pojedynczymi kibicami. Agrafka i prosta na stadion. Przyśpieszam najmocniej. Ostatnie małe pojedynki biegowe i jest – META.
CZAS: 1:40:39. Z jednej strony najgorzej od 3 lat (biegnąc bez wózka), ale jak na fakt, że to start treningowy, to wynik lepszy od zakładanego i egzamin zdany.
Na mecie nie było wiele do roboty. Zgarnąłem Jasia i pobawiliśmy się różnymi akcesoriami i zabawkami, bo tych nie brakowało. Wjechała też grochówka z bułą – zupełnie smaczna. Zalegliśmy na sztucznej murawie i cieszyliśmy się fajnym biegiem i pogodą.
Trasa biegu wyglądała tak – jeśli przebiegliście kiedyś bardziej pokręcone i zapętlone trasy w ramach startów, to podzielcie się screenami w komentarzu! 😀
Plusy dodatnie
Woda – pierwszy raz posmakowała mi woda na punktach odżywczych. W pierwszej chwili, myślałem, że serwują lekko gazowaną, ale to po prostu smakowita Staropolanka.
Opłata startowa – w dniu biegu 45 zł. Tyle samo płaciłem 5 lat temu. A przed zawodami zaledwie 30 zł. Cena wyraźnie spadła i to chyba najniższa kwota za półmaraton jaką widziałem.
Losowanie nagród – ciekawy akcent na sam koniec. Do rozlosowania było około 50 nagród. Przy frekwencji 345 osób, to jakieś 15% szans na wygraną w loterii! 😉
Plusy ni to dodatnie ni to ujemne
Pakiet startowy – numer i koszulka. Przy tej cenie ciężko oczekiwać czegoś więcej, choć numer startowy dostałem w wersji… do zwrotu.
Lokalizacja – stadion i park, jako baza biegu to świetne miejsce. Aczkolwiek przy półmaratonie, fajnie byłoby się choć na chwilę oddalić od niej o więcej niż 1 km.
Plusy ujemne
Trasa – 3 pętle, a właściwie 1+2 pętle, nieoznaczona i niezabezpieczona trasa, zakręcona jak powrót z sylwestrowej imprezy. Nawierzchnia? Granit, asfalt, beton, żwir, gleba, tartan. Powiedzieć o niej „urozmaicona”, to powiedzieć nic.
Organizacja – już sam fakt, że frekwencja jest niemal 2 razy niższa niż 5 lat temu wiele mówi. Biegacze głosują nogami.
Prezentacja trasy – nigdy nie widziałem, żeby była „rozpisana” na 2 części, a co dopiero na 6. Niektórzy robią piękne, interaktywne aplikacje z oznaczonymi punktami, symulacją biegu w zależności od czasu, a tu takie kuriozum. Co ciekawe – na stronie internetowej biegu było jeszcze gorzej – tam była opublikowana część miejska.
Informacja – biegłem w tym biegu w przeszłości. Moi rodzice mieszkają tuż przy trasie. Dzień wcześniej trenowałem na dużym odcinku tej trasy. Mimo to, nie dostałem skrawka informacji, że odbędzie się tutaj duża impreza. Przy takim marketingu nie dziwi brak frekwencji.
Punkty odżywcze – po 2 na pętli. Wystarczająco, choć zaopatrzone tylko w wodę i izotonik. Dobrze, że zabrałem ze sobą 2 żele na trasę, bo byłoby ciężko ujechać tylko na płynach.
PODSUMOWANIE
Jak wspominałem, imprezę darzę sporym sentymentem i żałuję, że gdy inne imprezy rosną frekwencyjnie i organizacyjnie, to Legnica się kurczy. Tak duże miasto zasługuje na bieganie z prawdziwego zdarzenia. Może w kolejnych edycjach uda się porządnie wyjść „w miasto”, zadbać o dobry marketing i w efekcie pobiec w dużo w większym gronie i na ciekawszej trasie? Oby.