5 twarzy Poznań Triathlonu

Poznań Triathlon to dla mnie impreza szczególna. Pierwsze jakiekolwiek zawody, na które się zapisałem. Potem kolejne edycje – różne dystanse i przeboje z nimi związane. Tym razem zebrały nam się małe jubileusze – 5. edycja imprezy i mój 100. start w zawodach. I jak na takie okazje przystało – tym razem jakość była na odpowiednim poziomie, a organizacja najlepsza z dotychczasowych.

Piątek

Zaczęło się jednak standardowo. Biuro zawodów otwarte od 10:00. Chwilę później na facebookowej grupie triathlonowej pojawia się post, że nie ma jeszcze opasek, ani nie idzie kupić licencji. Pod nim lawina komentarzy, że to jakże typowe. Different Day – Same Shit, ktoś skomentował. Oby jednak nie…

Jadę sprawdzić. Co prawda 1/4 startuje dopiero w niedzielę, ale zahaczam przy okazji o Termy Maltańskie i wpadam na 2 strzały do sauny. Zawsze to +20 do regeneracji. W biurze zawodów więcej wolontariuszy niż zawodników. Jedyna osoba stojąca przede mną w kolejce odwraca się nagle do mnie – Ty wiedziałeś coś o jakiś licencjach?! – Taaa, temat wałkowany jest od niemal roku. Swoją kupiłem chwilę wcześniej w aplikacji. Odbieram pakiet, koszulkę i idę przejść się po strefie expo. Dość skromna w tym roku, ale znajduję to czego szukałem – smar Trislide, żeby nie męczyć się tak z pianką w T1. W domu zaglądam do pakietu. Oprócz niezbędnika i koszulki jest też fajny bidon, raybanery, lech free, ciastek, jakiś dynks do smartfona i najgorszy żel na świecie 😉

Sobota

W sobotę startowała połówka oraz PROsi w ramach debiutującej w Polsce (Europie?) Super League Triathlon. Niestety prywatny harmonogram mam równie mocno zapchany (na czele z chrzcinami w Śremie), więc nad Maltą pojawiamy się z Olą dopiero po godzinie 20. Odwaleni jakbyśmy szli na rozmowę o pracę, a nie zawody.

Tłumów nie ma. Szybki serwis u niezawodnych Panów Shimano i szoruję do strefy zawiesić Focusa na wieszaku. W moim koszyku czeka koperta – numer startowy damskiej sztafety. W niedzielę wystartuje też Ola – wraz z Zuzą i Agatą postarają się o niespodziankę na dystansie 1/4. Na koniec idziemy na pasta party i lecimy do domu wyspać się przed ważnym dniem.

W międzyczasie dochodziły nas wieści z placu boju, bowiem część Zgrupki Team startowała, a część asystowała przy zawodach elity. Wszyscy zadowoleni – zwłaszcza Daniel i Wojtek, którym udało się złamać 5h na 1/2 IM. Też bylibyśmy zadowoleni, choćby nie wiem co 😉

fot. Maratonmania

Niedziela

O 8:00 startuje 1/8. O 10:00 leci Złota Fala Kobiet. O 10:30 start 1/4, a pół godziny później do boju ruszą sztafety. Budzika zatem nie nastawiamy. Sam do nas przyszedł nad ranem 😉 Dżemor, kawa i spadamy nad Maltę. Ogromnym plusem Poznań Triathlonu jest jego bliskość. Po 15 minutach jesteśmy już na miejscu. Tym razem zawodników nie brakuje. W strefie zmian atmosfera napięta, jak świeżo dopompowywane opony. Jednocześnie wyczuwalna jest też lekka ekscytacja przed startem, która i nas dopada.

W strefie pojawia się Agata, która świeżo skończyła start sprinterski. Poszła istotnie ekspresowo i zajęła świetne 3. miejsce open i 1. w kategorii! Teraz przestawia rower, bo za chwilę czeka ją 45-kilometrowa przejażdżka w ramach sztafety z Olą.

Pierwsze do wody wskakują Kobiety W Złotych Czepkach. Techniki pierwszego kontaktu z wodą bardzo różne, ale dominuje klasyczna bomba oraz zeskok z murka. Niedługo później sam wskakuje do wody – ale jeszcze w ramach rozgrzewki. Woda chłodna i mało przejrzysta, ale dramatu nie ma. Sędzia gwiżdże i daje znak, że pora się szykować do startu. Ustawiam się przy tabliczce 20′ – bo w tych okolicach pewnie zamelduje się na brzegu.

Start

Ruszyliśmy dość niespodziewanie. Tym razem nie było tradycyjnego wystrzału, tylko gwizdek. Rolling start z pomostu, po 3 osoby. Idzie dość sprawnie, ale zarazem na tyle długo, żeby rozciągnąć stawkę. W kolejce spotykam Łukasza – jedynego kolegę z teamu, który poza mną obstawia ten dystans. Do wody wskakujemy niemal równolegle. Zawodnik lecący ze mną w jednej turze zalicza spektakularny ślizg i z Maltą wita się całym sobą. Ja wskakuje na nogi, ale głębokość zanurzeniową osiągam równie szybko co U-bot. Było jednak skakać na główkę. No nic płyniemy.

Fot. Kacper Skubiszak

Nic się nie dzieję. Gdzieś w oddali majaczy żółty punkt – boja nawrotowa. Co parę minut ktoś mnie wyprzedza. O dziwo i mi się udaje minąć trochę osób, które ustawiły się zbyt optymistycznie w kolejce. Pierwszą boją mijam z efektem małej pralki, bo akurat stłoczyło się nas tam kilkoro. Druga boja była już bezkontaktowa, choć wkrótce za nią poczułem czyjąś piętę na swoim nosie. Ostatnia prosta, ale długa.

Choleeeera. Zapomniałem przerzucić żele z plecaka do trisuita! Nie mam nic do jedzenia na cały dystans. No nic, będę się ratował na punktach odżywczych. Na ostatnich 150 metrach włączam do akcji nogi. Wcześniej płynąłem praktycznie na samych rękach. Brama zaczęła się przybliżać nieco szybciej, aż w końcu ktoś chwycił mnie za rękę i poczułem wymarzony grunt pod nogami. Czas jednak mało wymarzony. Garmin pokazał okrągłe 20 minut. Nieco lepiej niż rok wcześniej, ale zarazem dużo mniej spompowany wyszedłem niż zwykle.

T2

Na początku strefy dostrzegam Olę, która robi mi to pamiątkowe zdjęcie. Ustawiła się już w strefie zmian, choć do jej zmiany jeszcze daleka droga. Chwilę później dostrzegam Łukasza, który musiał wyjść podobnie jak ja z wody. Dobiegam do roweru. Pianka spada zauważalnie szybciej niż zwykle. Buty, kask i lecę z rowerem pod górkę.

Rower

Trasa praktycznie bez zmian, choć mam nadzieję, że tym razem uda się odnaleźć 4 kilometry, których zabrakło rok temu. Początek to długi podjazd do ulicy Warszawskiej i tam można się wygodnie usadowić, bo teraz niemal 20 km do przodu. Wiatr niby wieje, ale nie jakoś szczególnie. Miałem problemy z określeniem, czy właściwie pomaga czy przeszkadza. 3 lata wcześniej na połówce boleśnie się przekonałem, jakie mogą być różnice w czasie do Kostrzyna i do Poznania po nawrotce.

Fot. Kacper Skubiszak

Prędkość utrzymuje się w granicach 34 km/h. Zupełnie nieźle. Oby to utrzymać, albo znowu nie rozczarować się za beczką. Jednak po jej pokonaniu zasadniczo nie odczułem różnicy. Musiałem jednak zwolnić, bo pojawił się długo oczekiwany punkt odżywczy. Standardowo już dawno byłbym po żelu, ale teraz… żelu tam nie ma. Trudno, chwytam za połówkę banana. Musi wystarczyć póki co.

W okolicach 26. kilometra dostrzegam znajome barwy. Agata! Jest na czele sztafet. Zuza musiała zrobić świetną robotę w wodzie. Tylko z jaką przewagą? Ano niewielką. Jakieś 2 minuty później pojawia się Katarzyna Orwat, czyli jedna z obrończyń tytułu sprzed roku.

Tempo cały czas utrzymuje się na podobnym poziomie. W lewej łydce odczuwam dziwne napięcie, ale nie przeszkadza w normalnej jeździe. W końcu docieram do Poznania. Wiadukt, wzniesienie i mamy okolice Malty. Zagęszczenie kibiców wyraźnie wzrosło, co dodatkowo napędza. Tuż przed najbardziej stromym zjazdem w stronę ronda dogania mnie Łukasz. Teraz z górki i meta! Taaa, już blisko – odpowiadam. I zaczynamy dociskać.

Prędkość przekracza 50 km/h. Pięknie. Albo i nie. Gwizdek. Co jest?! Numer 590 kara za drafting! Coooo?  :O No kurde rzeczywiście. Na kole nie siedziałem, ale parę metrów to za mało, a widząc te same barwy sędzia pomyślała, że jedzie parówa. No pięknie. Ech, no nic. Frajerska kara, ale trzeba będzie odbębnić.

Za rondem drugi punkt odżywczy. Wypatruje żeli. Są? Są! Już sięgam po jednego, gdy nagle dostrzegam, że to Diamanty :/ O nie nie, już 2 lata temu popełniłem błąd na olimpijce w Poznaniu biorąc go na trasie i więcej tej mordoklejącej katorgi sobie nie zafunduje. Trudno, jadę bez. Beczka i wracamy. Kierunek meta.

T2 – karygodne

Do strefy wbiega się szybko, bo z górki. Rower na wieszak, zrzucam buty. Nakładać biegowe czy zrobić to w strefie kar? Lepiej nałożę, bo jeszcze się okaże, że to zabronione i dostanę karę w strefie kar 😉 Tę jednak otrzymał zawodnik biegnący przede mną – za szybko odpiął kask i sędzia go wyłapał.

Tuż za strefą wbiegam do namiotu i melduje się dwójce sędziów. 2 minuty. I po życiówce. Po drugiej stronie barierki widzę zaskoczone twarze części teamu, która gorąco dopingowała. Widząc co się dzieje, po chwili zamienieli się w lożę szyderców, pokazując mi „ciuś-ciuś”. Szejm on mi. Te 120 sekund mija zaskakująco szybko. Sędzia jeszcze upomina mnie, że powinienem stać w cieniu! 😉 W końcu słyszę – może pan biec.

Biegnę

Dopadła mnie chyba słynna sportowa złość, o której tyle mówi red. Szpakowski. W połączeniu z wieloma znajomymi twarzami zgromadzonymi przy trasie i ich dopingiem, dało to niebezpieczną mieszankę. Biegłem w tempie 3:30 min/km. Byłaby piękna życiówka, gdyby to było realne utrzymać, ale zbiegam na ziemię i ostro wyhamowuję. Pierwszy kilometr pęka w 3:50. Trzeba zwolnić, bo spuchnę. Biegnie się jednak bardzo dobrze. Pogoda idealna. Prewencyjnie ustawiony zraszacz daje mocną ochłodę.

Na punkcie odżywczym woda na gardło i na łeb + gryz pomarańczy. Dość szybko dobiegam do Maltanki, mostek, nawijka i kolejny punkt z wodopojem. Z różnych stron dobiega mnie „Dajesz Artur”. W części przypadków od nieznanych twarzy, ale doping niesie jak szalony. Jako, że jest mijanka, to co chwila przelatuje jakaś znajoma twarz. No tylko gdzie jest ta twarz, której wypatruje najbardziej?

fot. On The Move

Olę dostrzegam jednak dopiero w strefie zmian. Nadal wypatruje Agaty, od której będzie mogła przejąć chipa. Zbijam piony mocy ze Zgrupką i lecę na drugie kółko. Ola krzyczy – zaraz lecę i Cię gonię! No ja myślę! 😉

Na drugim kółku udaje się utrzymywać niezłe tempo w granicach 4:15-4:20. Kryzys chyba już nie nadejdzie. Biegnie mi się znacznie lepiej niż tydzień wcześniej w Soplicowie, gdzie startowałem jedynie na biegu w sztafecie. Tempo też dużo lepsze, choć tam nie pomagała trudna trasa, na której dodatkowo podwichnąłem sobie kostkę. W okolicy Maltanki widzę znajomy wózek. Jasiu śpi, a dziadkowie powyciągali aparaty i robią foty.

fot. Dziadek 😉

Ostatnia beczka, łyk wody i prosta do mety. Nagle pojawia się ona… Walewska. Druga sztafeta wyszła na prowadzenie. A że to stricte biegaczka, to dogonienie jej nie wchodzi w grę. Niedługo później mijam Olę, która krzyczy tylko Dogoniły nas… Nie poddawaj się! Ciągle walczycie! 

Też jeszcze walczę, choć zostały tylko 2 kilometry. Delikatnie staram się jeszcze przyśpieszyć, bo czuję rezerwy. Na trasie zrobiło się już dość tłoczno, ale na ciągle dawało się wyprzedzać w miarę bezproblemowo. Kilometr. Trochę z górki, trochę pod górkę, woda, kibice. Dzieje się i szybko leci. Ostatnie piony z kibicami i w końcu jest pojawia się meta.
Na zegarze czas poniżej 2:30. Jednak. Przyśpieszam zatem, żeby mi nie uciekła ta granica. META.

Na mecie grad oklasków i wiwatów. Wow, co jest? Przez chwilę poczułem się jak zwycięzca, ale zaraz zorientowałem się, że w tuż przede mną właśnie zadziały się szczęśliwe oświadczyny 😉

fot. On The Move

Zatrzymuje się za linią końcową i czekam na Olę, która pojawia się po paru minutach. Brawo, utrzymuj przewagę, ciągle walczycie o drugie miejsce! Odeszła na drugi krąg.

Ja tymczasem zgarnąłem medal i pobiegłem do strefy finishera. Tam szybki hot-dog, izo i lecę do depozytu po plecak i komórkę. Wracam na metę wypatrywać Oli. Tam dowiaduje się, że Agata miała kryzys na trasie – czarno przed oczami. Powód? Po ukończeniu 1/8 i na całej trasie… nic nie zjadła. Nawet żelu. Kwestię czy to godne podziwu czy nagany pozostawiam do własnej oceny 😉 Swoje jednak zrobiła, więc teraz z Zuzą niecierpliwie wypatrują Oli.


Wcześniej jednak na metę wpada zwycięski team, który potwierdził swoją dominację. Ola pojawiła się parę minut później, w towarzystwie dziewczyn ze sztafety i… naszego fana, który nadał jej dobrego tempa na ostatnich kilometrach. META i 2. miejsce wśród sztafet damskich! Mają to! Pierwszy wspólny start i świetny debiut w sztafecie 🙂

Podsumowanie

Nareszcie doczekaliśmy dobrze zorganizowanych zawodów, gdzie niczego nie brakowało (kilometrów, pakietów, plecaków, jedzenia), ani nie było w nadmiarze (kilometrów, pielgrzymek, kolejek i absurdów). Poznań jak na miasto know-how przystało, zorganizował porządne zawody pod nowym szyldem, który wniósł nową jakość i podniósł widowiskowość wydarzenia. Na kolejną edycję zapiszemy się z chęcią, a nie dlatego, że jest w Poznaniu.

Plusy dodatnie

  • Rolling start – nowinka w Poznaniu. Nie tylko zapewniła bardziej komfortowe pływanie, ale i rozciągnęła stawkę na rowerze i bieganiu, przez co było po prostu luźniej.
  • Kibice – jak zwykle w Poznaniu nie zawiedli
  • Stefy zmian – jak na taką liczbę startujących, były wyjątkowo „szybkie”
  • Spikerka – zawszę lubię, gdy na zawodach jest Paweł „Foka”, a w połączeniu z brodatym jegomościem z mikrofonem stworzyli bardzo dobry duet
  • Dystanse – nareszcie wszystko poprawnie wymierzone, niezależnie od dystansu.
  • Strefa finishera – były hot-dogi, owoce, ciasta i mnóstwo picia – piwo, izo, woda, a nawet cola.
  • Sędziowanie – dura lex, sed lex 😉 Sędziów było sporo i kary sypały się dość gęsto. Nareszcie.
  • Organizacja – pewnie niedociągnięcia musiały być, ale tym razem chyba niczego nie zabrakło, wszystko szło zgodnie z planem i harmonogramem, a oprawa godna tej klasy zawodów. Można?

Plusy ni to dodanie ni to ujemne

  • Trasa biegowa – spodziewałem się, że będzie bardzo ciasno i tłoczno, ale nie było tak źle. Na plus, że było bardziej płasko, ale nadal jednak wolę 2 duże pętle wokół Malty
  • Frekwencja – nieco ponad 2 tysiące osób to zauważalnie mniej niż 2-3 lata temu. Z jednej strony to gorzej dla prestiżu, z drugiej –  bardziej komfortowe dla zawodników.

Plusy ujemne

  • „Żele” Diamant – rozdawane w pakiecie i na trasie – czysty sabotaż