Już kiedyś wspominałam, że muszę napisać petycję do Endomondo o dodanie nowej kategorii treningowej – kibicowanie. Ktoś by powiedział, że jest to przecież zwykłe chodzenie i o co tyle hałasu. Otóż nie! Aktywne kibicowanie to nie tylko przebieranie nóżki za nóżką i krzyczenie „dawaj!”. To ciągła walka z czasem, zabawa w podchody, bieg na orientację oraz szybkie dodawanie i odejmowanie w głowie.
Misja specjalna
Powszechnie wiadomo, że noc przed zawodami jest najtrudniejsza. I wcale nie dotyczy to wyłącznie zawodników. Dzień przed startem Artura ja też nie mogę zasnąć, bo w nocy analizuję jego trasę, wizualizuję moje możliwości, ścieżki, skróty, tory, pasy, druty pod napięciem, tłumy ludzi czy Pana Mietka pod Żabką. Jeszcze gdybym mogła rozbić się w jednym miejscu z jakimś uroczym transparentem i tylko tam czekała, ale to byłoby zbyt proste. Zwykle analizuję, jak tu ogarnąć trasę, żeby mignąć Arturowi przez te kilka sekund jak najwięcej razy. Sprawa robi się poważniejsza, gdy oprócz standardowego przybicia piątki, dochodzi do tego jeszcze zadania specjalne typu: „na dziesiątym kilometrze czekaj na mnie z żelem” albo „jak będzie za gorąco, to zostawię Ci bluzę”.
Być jak Tommy Lee Jones w Ściganym
W sytuacji, gdy zawody odbywają się w Poznaniu, który w miarę dobrze znam, to logistyka nie jest problemem. Ale bądź tu mądry, sprytny i szybszy niż Twój zawodnik w obcym mieście. Pół biedy, jeżeli do tego kibicujesz tylko jednej osobie. Ale gdy jest ich więcej i każdy startuje z innym planem czasowym, to dopiero zaczyna się zabawa. Sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się w przypadku dużych imprez, gdy mamy start falami. Wówczas dochodzi stałe zerkanie na zegarek i odliczanie / doliczanie w głowie dodatkowych 5, 10 czy 20 minut.
Raz na wózku, raz pod wózkiem
Kibicowanie było prostsze, gdy poruszałam się z Jasiem w brzuchu. Trochę mi to ciążyło, ale…
Odkąd Jasiu się wykluł, muszę w głowie wcześniej skonfrontować optymalną trasę i możliwości naszego wózka ze stanem dróg, krawężników i schodów, a niestety w Poznaniu kiepsko to wygląda szanowny ZDMie! Zresztą kibicując z Jasiem muszę to wszystko dodatkowo przepuścić przez filtr jego humorów, zestawić z czasem drzemek i aktywności i co najlepsze – uwzględnić pory karmienia i miejsce w jakim się wtedy znajdę.
Najlepsze jest to, że nie wystarczy być na czas, ogarnąć równocześnie Jasia i wyglądać przy tym świeżo i kwitnąco (żeby kontrast z Arturem był wyraźny). Jakby tego było mało, trzeba jeszcze opracować chwytliwe i pokrzepiające hasło, żeby opadający z sił zawodnik mógł je usłyszeć, zrozumieć i zabrać ze sobą na kolejne kilometry. No i jeszcze jedno. Odkąd zaczęliśmy prowadzić bloga, trzeba jeszcze do tego wszystkiego zrobić dobre foteczki, żeby miał co wrzucić do swojej relacji z zawodów. Dramat.
Aaaa wspominałam już, że to wszystko trzeba robić zaciskając mocno kciuki, co by to życióweczka padła;) ?